Jaki jest Instagram w 2019?



Pamiętam dokładnie jak w 2012 roku cieszyłam się, że aplikacja o której tyle słyszałam i czytałam sporo, pojawiła się w końcu w wersji na Androida. Pamiętam też dokładnie jaki miałam wtedy telefon (szumnie nazywany już smartfonem) i jak bardzo fatalne robił zdjęcia. Ale to nie miało znaczenia. Pomysł fotograficznego pamiętnika, łapania kadrów w ukochanym rodzinnym mieście, pierwsze mobilne plenery i fakt, że to wszystko mieści się w mojej kieszeni. To było naprawdę coś!

Instagram, który pokochałam 


To jest Instagram, który pokochałam za to, że nie czułam się oceniana, nie czułam się przytłoczona, a wraz z lokalnymi Igersami tworzyliśmy fajną społeczność, która chodzi po zakamarkach miasta, ciekawych miejscach i trochę wygląda jak japońska wycieczka z morzem aparatów w rękach. Mieliśmy swoje małe eventy, wycieczki z przewodnikami, a nawet wystawę. Wtedy lubiłam po prostu patrzeć i dostrzegać detale. 

Po moich obecnych zdjęciach tego nie widać, ale uwielbiam też fotografować industrialne miejsca, place budów, strukturę betonu. Na placu budowy tunelu pod Martwą Wisłą w Gdańsku odkryłam, że porzucone w różnych miejscach rękawice robocze są bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania i mają w sobie to coś. 

Nie zapomnę też jak na jednym z takich mobilnych plenerów miałam okazję poznać twórcę społeczności Igersów na świecie - Phila Gonzaleza, przesympatycznego faceta, który uczył nas jak wykorzystywać kałuże do zrobienia fantastycznych zdjęć. 

Instagram to dla mnie przede wszystkim ludzie. Kreatywni, pozytywni, ogromnie zdolni (w najróżniejszych dziedzinach), którzy tworzą tak niesamowite rzeczy (w najróżniejszych dziedzinach), że czasem patrzę się na te zdjęcia i nie umiem oderwać wzroku. Każdy jest inny, każdy ma swoją historię i coś do przekazania. To jest coś fantastycznego!

Instagram, którego nienawidzę 


Przez te 7 lat od czasu, kiedy założyłam swoje konto Instagram mocno się zmienił, rozrósł (i bardzo dobrze, platformy, które tego nie robiły już dawno nie istnieją i nikt nie pamięta jak się nazywały), stał się miejscem, gdzie wszyscy chcą odnieść sukces. Ale mam wrażenie, że ta profesjonalizacja tej platformy zawędrowała w złą stronę. 

W mojej codziennej pracy z markami i w rozmowach ze znajomymi, którzy swoje marki prowadzą, króluje ostatnio jeden temat - promotorzy na Instagramie. Specjalnie nie piszę w tym wypadku o influencerach, bo w swojej idealistycznej naiwności wierzę, że to miano należy się tym, którzy faktycznie ten wpływ mają. Wracając jednak do tematu, to mam takie wrażenie, że Instagram to takie wirtualne Los Angeles na globalną skalę. W LA prawie każdy jest aktorem, ale jak zapytasz gdzie grał, to okazuje się, że nie wyszedł poza etap wstępnego castingu. Na Instagramie każdy czuje się influencerem i uważa, że każdy powinien go tak postrzegać. Doszło do tego, że absurdalnych propozycji współpracy pojawia się mnóstwo. Przecież wesele czy wyjazd na wakacje all inclusive to świetna okazja by wydębić coś za free. To znaczy nie za free, ale za oznaczenie na Instagramie. 

Kiedy pytają się mnie co z tym zrobić, jest mi głupio i trochę wstyd za platformę, którą tak przecież lubię. A w sumie to nie za platformę, ale za ludzi, którzy potrafią wymyślić świetnie rzeczy, a potem koncertowo je spieprzyć. 

Instagram, królestwo oszustów 


Wiem, że to mocne słowa i nie mówię, że każdy z nas oszukuje na Instagramie, ale to co dzieje się globalnie nie pozostawia złudzeń. Duża część użytkowników Instagrama korzysta z botów, kupuje followersów i ruch. Wzięli sobie filozofię “Fake it, till you make it” za bardzo do serca. I nie jest ich wcale tak mało. Niektórzy po prostu dobrze się maskują, a inni nie mają skrupułów i otwarcie chwalą takie metody. Jak określam to metodą na “Peaky Blinders” (kto ogląda serial, ten wie), dla niewtajemniczonych - mam na myśli to, że celu dążymy nie do końca legalnymi/etycznymi działaniami, a jak już nam się uda, to potem będziemy już grać totalnie fair. 

To właśnie dzięki takim osobom i temu sztucznie wygenerowanemu ruchowi nasza codzienna działalność na tej platformie zdaje się czasem prowadzić donikąd. 20 followersów w górę, potem 20 followersów w dół i tak bujamy się czasem nawet przez miesiąc. Sam Instagram z tym walczy, ale wiecie zamkną jeden taki biznes, pojawi się 5 innych. Niestety.

Instagramus frustratus domesticus 


Jeszcze 2-3 lata temu nie za bardzo wiedzieliśmy o co chodzi z tymi hashtagami na Instagramie i w sumie czy one coś nam dają. Używaliśmy ich na czuja i mało. Dopiero zaczynało się mówić o zasadach i zależnościach na których opiera działanie na Instagramie, a na blogerskich konferencjach zaczął pojawiać się ten temat i wszyscy zrobiliśmy wtedy wielkie oczy. 

Dziś ogarnia nas panika, kiedy zaglądamy w statystyki i okazuje się, że wejść z hashtagów było mało, lajków pod postem za mało. Na instagramowych i blogerskich grupach znajdziecie całe może postów pełnych żalu i frustracji. Na Stories też nie raz słyszałam i czytałam o złym Instagramie, który się uwziął, jest złośliwym trollem i robi nam na złość. 

Oglądając ostatnio jeden z odcinków The Big Bang Theory doszłam do wniosku, że Instagram jest trochę jak Sheldon (jeżeli znacie ten serial, to będziecie wiedzieć o co mi chodzi), jest trochę nieprzystosowany społecznie, postrzega świat w sposób zero-jedynkowy i na początku naszej znajomości (czyli przy zakładaniu konta) podsunął nam regulamin, który teraz skrupulatnie egzekwuje. Czy nam się to podoba, czy nie, to jest jego podwórko i jego zasady.

Instagram jak porównywarka cen 


Kiedy niektórzy z Was piszą do mnie z pytaniem co robią nie tak na swoim koncie, po krótkiej rozmowie zawsze słyszę podobne stwierdzenia:
- podobne konta do mojego mają więcej lajków ,
- to konto ma gorsze zdjęcia od moich, a ciągle przybywa tam nowych followersów, 
- co ona robi takiego, że ma więcej followersów niż ja. 

Porównujemy się na potęgę, trzęsiemy się nad statystykami i poświęcamy mnóstwo czasu na analizę i poszukiwanie tego jednego elementu, który poszedł nie tak. Serio! Do tego jeszcze dochodzą aplikacje za pomocą których śledzimy, kto nas zaobserwował i czy nas już odobserwował, czy nie. A może robił to wielokrotnie? Oczywiście doskonale znam to uczucie, kiedy widać brak wzrostu na instagramowym liczniku, ale muszę Wam przyznać, że gdybym jeszcze miała sprawdzać takie szczegóły, to chyba bym zwariowała (poważnie!).

Doszliśmy do momentu, w którym nawet Instagram zastanawia się czy nie ukryć lajków. Oficjalnie, w trosce o nasze zdrowie psychicznie, ale są też teorie, że w trosce o swój stan konta. Bez względu na to co naprawdę kieruje twórcami tej aplikacji, testowo lajki ukryte są w wybranych krajach, aby zbadać jak to wpłynie na społeczność. Czy jak te magiczne liczby znikną nam z oczu, będziemy zwracać większą uwagę na jakość treści, które publikujemy? 

Propaganda sukcesu na Instagramie 


Sukces to kwestia bardzo indywidualna, dla każdego z nas oznacza coś innego. Ale jakoś tak się składa, że na Instagramie wszyscy chętnie spoglądamy w stronę tych, którzy odnieśli duży sukces i często całkiem bezkrytycznie powielamy ich pomysły w nadziei, że to właśnie one są źródłem sukcesu. Wojtek Kardyś (jeden z czołowych polskich specjalistów do influencer marketingu) pisał ostatnio o tym, że nie rozumie tego, że hitem Instagrama jest filtr dzięki któremu tło jest różowo-brązowe, a skóra pomarańczowa (i jeszcze można je sobie kupić). Z jednej strony chcemy się wyróżnić, zwrócić na siebie uwagę, a z drugiej mamy tendencję do powielania schematów, często gubiąc granicę między inspiracją, a kopiowaniem. 

W grupach dotyczących Instagrama nikt już nie rozmawia o kreatywności, nietypowych pomysłach, ciekawych rozwiązaniach. Wszyscy analizują screeny statystyk i to czy użycie 10 czy może 20 hashtagów daje najlepsze wyniki. Technikalia, których wcześniej nie mieliśmy zielonego pojęcia, przesłoniły nam to co powinno być najważniejsze, czyli treści. 

Kiedy zaczynam z kimś temat Instagrama to jedne z pierwszych reakcji to przeważnie zniechęcenie, zrezygnowanie i frustracja. A nawet jeżeli taka rozmowa zaczyna się od pozytywnych skojarzeń, to już chwilę później wszyscy kończą na wielu negatywnych emocjach. Przecież wszyscy na około mają więcej lajków, więcej followersów, więcej współprac niż my. Oni odnieśli sukces. 

Książek o Instagramie jest ostatnio na pęczki (tych papierowych i elektronicznych), przeczytacie w nich o tym kiedy publikować posty, ilu hashtagów używać i jak obrabiać zdjęcia, żeby wszystko wyglądało bardziej pro. Ale to zasady działania platformy, nie gotowy przepis na sukces. I nie zrozumcie mnie źle, to przydatne informacje. Sama doskonale wiem, że na warsztatach czy prezentacjach to te kwestie są dla wielu najciekawsze, bo można wtedy odnieść wrażenie, że ktoś dzieli się z nami tajemną wiedzą, która odmieni nasz los. Trudno jednak przejść obojętnie obok takiej wiedzy mając świadomość, że Instagram to dynamiczna platforma i często zmienia zasady gry, za którą trudno nadążać, zwłaszcza jeśli jesteśmy po prostu użytkownikami. 

Kiedy sama prowadzę prelekcje czy warsztaty dotyczące właśnie zasad, zawsze na początku umawiam się z osobami na sali, że to wszystko o czym im będę opowiadać ma podstawy do tego by zadziałać, kiedy oni spełnią jeden ważny i podstawowy warunek - stworzą treść, która będzie atrakcyjna dla ich odbiorców. Drobiazg, prawda? Ale tak naprawdę to najtrudniejsza praca. 

Czemu więc nie ma książek czy warsztatów z tworzenia dobrych treści na Instagram? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jeżeli przekazujemy wiedzę na temat działania platformy i prawidłowości, które nią rządzą, to są to uniwersalne informacje, które dotyczą się każdego uczestnika, bez względu na tematykę i założenia jego profilu. Kiedy chcemy zabrać się za analizowanie treści i ich jakości to musimy poświęcić na to o wiele więcej czasu, poznać specyfikę branży oraz klienta. To jest szersza analiza, która nie jest identyczna dla wszystkich. 

INSTAGRAM LIFE BALANCE 


Zastanawiałam się jak ten tekst zakończyć, bo nie chcę żeby to był tylko zestaw spostrzeżeń i refleksji na temat tego jak wygląda teraz ta platforma. Sama ostatnio zmagam się z wieloma sprzecznymi emocjami i widać to po spadku mojej aktywności na tej platformie. Ten stan trwa od dłuższego czasu, ale wcześniej mocno z nim walczyłam. No przecież się nie dam spadkowi formy, nie dam się zniechęceniu i co najważniejsze, nie pozwolę, żeby algorytm mnie pogrążył (przecież doskonale wiem, że brak aktywności na profilu lub bardzo nieregularna aktywność, będą miały zły wpływ na mój zasięg). 

Niestety okazało się, że w moim przypadku ta walka z samą sobą nie przyniosła dobrego skutku i mój zapał do aktywności na Instagramie wcale nie wracał. Oczywiście na upartego mogłabym coś wrzucać i pisać posty o niczym, ale wolę pomilczeć niż zaśmiecać Wam feed postami pod hasłem - “Dzień dobry, to moja kawa. Miłego dnia”. Ale ten czas poza Instagramem dał mi sporo przestrzeni na zastanowienie się nad tym jak korzystam z tej platformy. Już jakimś czas temu zaczęłam robić porządek z kontami, które obserwuje, bo zauważyłam, że część mnie już nie interesuje, część lubię za posty, ale stories mnie irytuje (więc je wyciszyłam). Przede wszystkim zaczęłam zwracać uwagę na to, że w samych treści na stories jest tyle, że 40 minut drogi autobusem do pracy nie starcza, żeby to przejrzeć. Przerażające.

 A mi marzy się Instagram Life Balance, który pozwoli mi robić fajne rzeczy na Instagramie, przygotowywać dla Was wartościowe treści, a jednocześnie szanować swój i Wasz czas. I wiecie co zrobiłam jako pierwsze? Stwierdziłam, że InstaPrasówka, która ma około 15-20 minut na Stories to za wiele. Dlatego obecna przerwa w emisji jest spowodowana tym, że zdecydowałam o przeniesieniu jej na IGTV, ale zmieszczenie jej w 10 minutach to prawdziwe wyzwanie. Mój pierwotny zamysł tej serii był właśnie taki, że to ma być szybki przegląd niusów i warto do tego wrócić. Mam ogromną nadzieję instaprasówkowa zmiana będzie początkiem zmiany na lepsze. 

To mój pierwszy krok w lepszą stronę. Trzymajcie kciuki!